Książka autorstwa Wiktora Bołby nosi roboczy tytuł „Szczery Paweł – Gracz” i nawiązuje do pseudonimów wywiadowczych Jerzego Pawłowskiego. Jest to obszerny zbiór dokumentów związanych z pracą wywiadowczą szermierza, jak i wspomnienia jego niesamowitych dokonań sportowych na arenach całego świata. Lektura tej książki może doprowadzić czytelnika do rozwiązania odwiecznej zagadki dotyczącej Jerzego Pawłowskiego – czy jest autentycznym bohaterem czy… zdrajcą. Patronat nad książką obejmie Fundacja Legii.
OD AUTORA:
Należał do pokolenia zahartowanego przez doświadczenia II wojny światowej, do grona tych, którym udało się przetrwać bombardowania, łapanki, powszechny głód, po prostu oszukać śmierć. Brał też udział w Powstaniu Warszawskim.
Przez lata wizerunek Jerzego Pawłowskiego kształtowała legenda wielkiego sportowca, „Szermierza wszech czasów”. Jak w każdej legendzie jest w tym trochę przesady, ale dużo prawdy. PRL-owska propaganda stworzyła z niego romantyka, wychowanego w kulcie Sienkiewiczowskiego „Potopu”, zaczytującego się w dzieciństwie o szermierczych wyczynach pułkownika Michała Wołodyjowskiego i pełnego pasji sportowca, który był wzorem do naśladowania dla kolejnych pokoleń socjalistycznej młodzieży. Był żywym symbolem nowej Polski, budowanej na modłę sowieckiego państwa.
Tak przedstawiana postać Jerzego Pawłowskiego utrudniała bezstronną ocenę jego dokonań. Bez wątpienia jego zasługi dla polskiego sportu są niepodważalne. Ilość medali olimpijskich, mistrzostw Świata i Europy oraz tytuł „Szermierza wszech czasów”, czynią go postacią, do której należy odnosić się z wielkim szacunkiem.
Ale pamiętajmy, że historia życia Jerzego Pawłowskiego to nie jest tylko opowieść o ulubieńcu władzy, medaliście olimpijskim, lecz także upadku jednego z największych autorytetów polskiego sportu w historii PRL-u. Wojsko Polskie wynosząc Pawłowskiego na piedestał, torowało mu drogę do najważniejszych urzędów, rang i zaszczytów. Jego biografia dowodzi, że nigdy nie powinno się stawiać pomników ludziom za życia. Któż mógł się spodziewać, że oficer WP, kawaler najwyższych odznaczeń państwowych, zhańbi własną reputację, szpiegując na rzecz obcego wywiadu. To był bardzo inteligentny człowiek, żył na krawędzi i zdawał sobie z tego sprawę. Wokół siebie wytworzył otoczkę człowieka o ogromnych wpływach, posiadającego znajomości na najwyższych szczeblach PRL-owskiej władzy.
Kiedy jego sprawa ujrzała światło dzienne, oczywiste było, że wywoła to pewne echo w społeczeństwie. Nagle człowiek, który jeszcze całkiem niedawno stał na piedestale, został z niego strącony. Dzisiaj opinie na jego temat są mocno podzielone. Na ocenie Pawłowskiego ciąży posiadana przez nas wiedza. Kwestią budzącą szereg wątpliwości są jednak znajdujące się w dokumentach opisy miejsc i ludzi. Dla jednych był zwykłym zdrajcą, który za „judaszowe srebrniki” sprzedał swój kraj. Dla drugich pozostaje bohaterem, który godząc się na współpracę z wywiadem USA, dążył do upadku ustroju komunistycznego, broniąc niepodległości Polski przed stalinowskim państwem.
To powoduje liczne dociekania nad jego rolą w historii naszego kraju. Dlaczego mając pieniądze i sławę wybrał drogę, która odcisnęła piętno na całym jego życiu. Czy wynikało to z politycznych przekonań czy wręcz przeciwnie – cynicznego wyrachowania? Niewątpliwie, jeśli zastanowimy się nad jego powikłanym losem, ukaże nam się świadomy gracz, używający całej swojej zręczności dla pokonania znienawidzonego ustroju komunistycznego panującego w jego kraju.
PROLOG:
Stugębna plotka o zamordowaniu szablisty Jerzego Pawłowskiego rozeszła się po Warszawie lotem błyskawicy. Wymieniano wiele wersji wydarzeń, jako tych jedynych, chociaż prawda była zgoła inna. Ludzie gadali, lecz mało kto wiedział wtedy, że za znakomitym sportowcem zatrzasnęły się drzwi celi więzienia przy ulicy Rakowieckiej.
Administracja państwowa wydała komunikat, że jest zatrzymany i tyle. W tym czasie warszawska ulica już żyła kolejną sensacyjną wiadomością, że oto sławny szermierz popełnił samobójstwo w więziennej celi. To była bzdura! Niemniej życie Jerzego Pawłowskiego skomplikowało się z chwilą, gdy na biurku szefa wywiadu WSW znalazła się karteczka z jego nazwiskiem opatrzonym wielkim wykrzyknikiem. Od tego momentu stał się obiektem wzmożonych działań wywiadu WSW. W konsekwencji został wezwany na pierwsze przesłuchanie do prokuratury wojskowej w gmachu przy ulicy Oczki. Niby prowadzono z nim rozmowy, ale to była fasada. Śledczy, a ściślej mówiąc, stare ubeckie wygi wiedzieli czego chcą. Za wszelką cenę pragnęli złamać go podczas przesłuchań i oskarżyć o zbrodnię największą dla oficera wojska – zdradę kraju na rzecz wrogiego wywiadu.
W dniu 28 kwietnia 1975 roku, Jerzy Pawłowski po odwiezieniu syna do przedszkola pojechał na przesłuchanie na Oczki. Miał wrócić na obiad, ale spóźniał się. Mijały kolejne godziny, nastała noc, a jego nie było. Okazało się, że tego dnia w ogóle nie dotarł do domu. Zaniepokojona nagłym wezwaniem do siedziby kontrwywiadu żona dowiedziała się tam, że w ich wspólnym życiu nastąpi przymusowa, bardzo długa przerwa. Została sama z dzieckiem, wszystko dlatego, że jej mąż Jerzy Pawłowski, podejrzany z artykułu 124 par. 1 kk, został zatrzymany i osadzony w areszcie. Z chwilą, gdy z ust prokuratora wojskowego usłyszał zarzuty i to, że zostaje aresztowany, świat rozpadł mu się na kawałki.
Kiedy usłyszał zatrzaskujące się za nim ciężkie żelazne drzwi celi aresztu, doznał uczucia głębokiego przygnębienia. Był cały w nerwach. Sytuacja w jakiej się znalazł, była dla niego bardzo bolesna. Sądził, że zatrzymają go tylko na kilka godzin. Ale godziny zamieniły się w dni, dni w tygodnie, tygodnie w miesiące, podczas których tak uwielbiany dźwięk szermierczej klingi, zastępował zgrzyt przekręcanego klucza w zamku drzwi celi. To było straszne. Jego życie za kratami, było mieszaniną koszmarów, zaskoczeń i momentów przynoszących otuchę.
W więziennej celi siadał przy stole, podpierał głowę i tak w zamyśleniu potrafił siedzieć i siedzieć godzinami. Uciekał wzrokiem za małe zakratowane okno celi. Było mu wszystko jedno. Myślał o tym, żeby tylko przeżyć. Po przeniesieniu do ogólnej celi, nigdy już nie siedział sam. Z reguły na współwięźniów przydzielano mu konfidentów mających za zadanie relacjonować służbie więziennej każde jego słowo, każdą myśl, każdy ruch czy nawet każde… pierdnięcie.
Jednym z pierwszych, z którym dzielił celę, był praski kryminalista. Nieciekawy typ. W szarym więziennym ubraniu wyglądał niepozornie. Na dłoniach o szerokich palcach z obgryzionymi paznokciami mieniły się jakieś rozmazane tatuaże. Na jednej motyl, na drugiej – na wzgórku pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym – półksiężyc, symbol wyróżniający nocnego złodzieja. Na przedramieniu miał wytatuowany wyblakły miecz z oplecionym wężem w koronie. To znak zemsty, a korona oznaczała, że zemsta została wykonana. Pewnie na wolności nigdy by się nie spotkali, nie rozmawiali, a na Rakowieckiej na wiele miesięcy pozostawali zamknięci ze sobą.
Siedział w więzieniu, nigdy jednak nie uważał się za zwykłego przestępcę. Właściwie to żył w przekonaniu, że w wyniku prowadzonej na niego nagonki i na życzenie komunistycznych władz został skazany na 25 lat przebywania w odizolowaniu od świata.
Z czasem Jerzy Pawłowski doskonale odnalazł się w więziennych realiach, a jednak plotki i niedomówienia wciąż otaczały jego postać. Do dziś istnieje przekonanie, że był antysemitą i z odrazą wyrażał się o Żydach. Jedno nie ulega wątpliwości – Pawłowski wierzył w amerykański sen i był przekonany, że gdyby udało się w Polsce obalić komunizm, oderwać od Związku Sowieckiego, wtedy kraj odzyskując demokrację mógłby dojść do ekonomicznego sukcesu.
Wiktor Bołba