Bartku, co sprawiło, że akurat Ty podjąłeś się tak trudnego wyzwania?
Powiem szczerze, że nie wiem. Cofając się w czasie do przerwy zimowej w sezonie 2005/2006, w pewnej chwili w SKLW padł pomysł, by zorganizować coś wyjątkowego dla naszych wszystkich niepełnosprawnych kibiców. W Polsce czegoś takiego do tej pory nie było, a nam się udało. Ciężko mi uwierzyć, ale minęło już jedenaście lat.
Czy wśród Twoich bliskich są osoby niepełnosprawne? Może to miało również wpływ na Twoje zaangażowanie.
Nie. W najbliższym otoczeniu nie. Mam ciocię i wujka, którzy stracili słuch. Ich historia jest zresztą bardzo wzruszająca. Wujek stracił słuch mając pół roku, w trakcie bombardowania w czasie wojny. Ciocia w późniejszym wieku, po zapaleniu opon mózgowych. Tylko oni byli osobami niepełnosprawnymi, z którymi miałem wcześniej styczność. Wszystkiego trzeba było się nauczyć od podstaw.
Kto Was zainspirował do takiej inicjatywy?
Na początku pomyśleliśmy o ludziach na wózkach. Oni oglądali wtedy mecze przed dawną trybuną krytą. Ale zaczęli dołączać kolejni. Między innymi niewidomy Łukasz, Przemek z porażeniem mózgowym, a za nimi kolejni i kolejni. Po równych dziesięciu latach funkcjonowania w ramach SKLW, grono stało się tak liczne, że w porozumieniu ze stowarzyszeniem, założyliśmy swój własne. Chcieliśmy rozszerzyć zakres naszych możliwości. Do tej pory oprócz meczów, także tych wyjazdowych, co roku organizowaliśmy wigilię i skromny koncert na zakończenie sezonu, gdzie grała dla nas zaprzyjaźniona kapela. I to było tak naprawdę wszystko, co mieliśmy dla osób niepełnosprawnych.
Co się więc zmieniło?
Zakładając nowe stowarzyszenie wpadliśmy na pomysł, a rozszerzyć nasze pasje również o inne sekcje. Dopingujemy legionistów rywalizujących w innych dyscyplinach, na przykład podczas meczów koszykówki. I nie mówię tu tylko o meczach w Warszawie. Ostatnio mieliśmy swoich przedstawicieli w Łańcucie, Poznaniu. Utworzyliśmy też grupę kulturalno – oświatową, która zajmuje się organizacją wizyt w muzeach. Mieliśmy okazję odwiedzić zoo, zwiedzając je w bardzo wyjątkowy sposób, poza szlakami dostępnymi na co dzień dla ludzi. Specjalny przewodnik umożliwił nam np. karmienie słoni, małej żyrafy. Jako jedni z pierwszych w Polsce, bo dzień po oficjalnej premierze, obejrzeliśmy w kinie Wołyń. Spacerowaliśmy śladami Powstania Warszawskiego szlakiem bez barier, oczywiście z przewodnikiem.
Czyli można powiedzieć, że na stadionie narodziły się przyjaźnie, które teraz wybiegają daleko poza jego teren?
Tak, ale oczywiście cały czas Legia i piłka nożna są na pierwszym miejscu, bo tutaj wszystko się zaczęło.
Czym Ci ludzie zajmują się na co dzień?
Wiadomo, że wiele z nich ze względu na swoją dysfunkcję nie może spełniać się zawodowo. Są jednak osoby, które normalnie pracują w miarę swoich możliwości. Nie jest więc tak, że utrzymują się z renty, ale robią inne rzeczy. Są też tacy, którzy całe dnie spełniają na stadionie (śmiech).
Jak wygląda kwestia finansowania Waszych wyjazdów?
Od początku naszego funkcjonowania dostawaliśmy ogromne wsparcie od naszego stowarzyszenia kibiców, którzy m.in. organizowali zbiórki na nasze potrzeby. Od kiedy się usamodzielniliśmy, staramy sobie radzić sami, szukamy sponsorów, korzystamy z każdej okazanej pomocy. Można więc powiedzieć, że stajemy się samowystarczalni. Czasami, może nawet częściej niż czasami, Kuba Rzeźniczak organizuje zbiórkę w szatni. Wtedy, jeśli chodzi o finanse, dzięki wsparciu piłkarzy, taki jeden wyjazd co najmniej mamy z głowy.
Z tego, co sama widzę na co dzień, Kuba też wyposaża wielu niepełnosprawnych kibiców w garderobę.
Tak, to prawda, choć czasem są z tego powodu problemy (śmiech). Na przykład podczas wyjazdów, ze względów bezpieczeństwa oczywiście, staramy się nie eksponować zbytnio barw klubowych. Okazuje się wtedy, że wielu z Nas nie dysponuje innymi ubraniami, jak te w legijnych barwach.
Jaki jest średni koszt Waszego wyjazdu?
2 zł i 30 groszy za kilometr drogi. Mówię o kwocie za wynajem busa. Mamy firmę, która pomaga nam w tej kwestii od wielu lat. Nie wiem, czy są najtańsi na rynku czy nie, jednak na pewno są najbardziej wyrozumiali. Współpracują z nami już od wielu lat. Co ciekawe, firma ta jest prowadzona także przez rodzinę niepełnosprawnych, która przychodzi na Legię. Dzięki tej wyrozumiałości mamy pewną swobodę, jeśli chodzi o płatności. Czasem, kiedy brakuje, by opłacić kolejną fakturę, nie ponaglają i dają nam dodatkowy czas. Tyle, ile potrzeba. Teraz na szczęście tych kłopotów finansowych jest coraz mniej, ale bywało różnie, czasem nawet pół roku zalegaliśmy z płatnością.
Bilety?
Za bilety na większości obiektów nie musimy płacić. Na początku miasto udostępniało nam busy dedykowane osobom niepełnosprawnym. Potem jednak musieliśmy się nauczyć podróżować w mniej dogodnych warunkach, nauczyć, jak przenosić osoby na wózku, w jakiej pozycji mogą podróżować i tak dalej. Na szczęście tych naszych wyjazdów zaliczyliśmy już mnóstwo, a nikomu się krzywda nie stała. Mamy też taką tradycję, że nawet jeśli posiadamy potrzebną kwotę, każda osoba dokłada choćby symboliczną złotówkę. Wtedy każdy czuje się pełnoprawnym wyjazdowiczem.
Powiedziałeś, że jako pierwsi w Polsce podjęliście się takiego wyzwania. Potem Waszym szlakiem podążyły inne kluby?
Z tego, co mi wiadomo, teraz jest ich w naszym kraju 11 lub nawet więcej. Mamy ze sobą kontakt. Nie są to tylko Kluby z Ekstraklasy, bo na przykład poza Śląskiem Wrocław, Wisłą Kraków, Arką Gdynia, taką sekcją mogą się pochwalić Chrobry Głogów, Miedź Legnica czy GKS Katowice.
A czy orientujesz się, jak to wygląda w Europie?
Powiem szczerze, że jeśli chodzi o kluby zza granicy, to świetnie podobne stowarzyszenie kibiców niepełnosprawnych funkcjonuje w Tottenhamie. Nawet przymierzaliśmy się, żeby ich odwiedzić i podejrzeć, jak funkcjonują. Na razie pomysł jest zawieszony, ale mam nadzieję, że w końcu się uda. Ostatnio przy okazji meczu z Ajaksem mieliśmy też okazję odwiedzić kibiców Ado Den Haag. W ramach ciekawostki możemy powiedzieć, że formalnie mają zarejestrowanych dwóch niepełnosprawnych kibiców. Przychodzi ich oczywiście dużo więcej, ale tak formalnie jest ich dwóch (śmiech).
Jak Ci ludzie się do Was zgłaszają? Czy Wasza grupa jest zamknięta?
Mamy fajnie funkcjonujący fanpage na Facebooku. Za chwilę wystartuje nasza strona internetowa. Chyba fanpage jest teraz najłatwiejszym narzędziem pierwszego kontaktu. Są to zarówno ludzie z trybun, którzy od lat kibicują Legii, jak i osoby, którzy w ten sposób, integrując się z nami, zaczynają swoją przygodę z kibicowaniem.
Dużo mówi się o tym, że mamy w Polsce teraz same piękne stadiony. Jak to wygląda z Waszej perspektywy, czy zdarzają się jeszcze na nich jakieś trudności, na które napotykacie?
Tak naprawdę każdy stadion jest inny, na każdym są pewne dogodności i niedogodności. Są miejsca na murawie, za bramkami, są specjalne sektory z odpowiednim podjazdem, windami. Dla nas dodatkowo najfajniej jest, kiedy te miejsca są obok naszych kibiców, a nie z zupełnie innej strony. Zdarzają się jednak obiekty, gdzie ze względów technicznych, aby zając dedykowane nam miejsca, musimy być na stadionie już trzy godziny przed meczem. Kiedy jest zimno, trudno, aby taka osoba siedziała tyle czasu w bezruchu, czekając na gwizdek, więc pojawia się tak zwana radosna twórczość i noszenie wózków na siódme piętro. Nie mamy jednak co narzekać, bo sami świadomie wybieramy takie rozwiązanie. Nawet kiedy były stare stadiony, radziliśmy sobie.
A sama podróż? Kwestia transportu?
Część osób jest mniej samodzielna, część bardziej. Techniczne sprawy, jak wnoszenie, wynoszenie osób z busa mamy w małym paluszku. Czasem jednak daje się we znaki zmęczenie psychiczne tych osób, które zaczynają pesymistycznie podchodzić do wielu aspektów, trzeba się wtedy wykazywać anielską cierpliwością. Często, gdy wracamy poźno, większość stacji i lokali jest już pozamykanych lub pozastawianych przez policję. A osoby poruszające się na wózkach, na dłuższych trasach, powinny mieć szanse na przerwę w podróży. Żeby się rozruszały, skorzystały z toalety lub zostały przewinięte. Czasem ta nieugiętość służb jest wręcz trudna do zrozumienia. Jak można nie pozwolić osobie z porażeniem mózgowym skorzystać z toalety. Wydaje mi się jednak, że jeszcze długo nie przeskoczymy tego problemu.
Kto jest rekordzistą?
Rekord liczby wyjazdów w tym momencie należy chyba do Łukasza Chmielewskiego, który jest osobą niewidomą. Jest zresztą z nami od samego początku.
A rekord kilometrów?
Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Podróżowaliśmy od Doniecka po Lizbonę, od Trondheim po Bukareszt. Wyjazdów krajowych już nawet nie liczę. Mamy to opanowane w małym paluszku. Co roku zmieniają się tylko dwa stadiony, kiedy ktoś spada z ligi, a ktoś awansuje, więc od wielu lat praktycznie wszystko kręci się wokół tych kilkunastu stadionów. Wyjazd za granicę to już jednak dla nas nie lada wyzwanie. Nasza pierwsza wyprawa miała miejsce w 2006 roku na mecz do Doniecka. Piłkarze przekazali wtedy komplet koszulek na licytację, co pomogło nam pokryć koszty wyjazdu. Poleciało wtedy 15 osób. To był też pierwszy w historii polskiej piłki zorganizowany wyjazd grupy niepełnosprawnych. Pieniędzy z licytacji uzbierało się aż tyle, że mogliśmy pojechać, tym razem busami, na mecz do Wiednia. Zorganizowaliśmy sobie wtedy taki kilkudniowy wyjazd. Do Lizbony poleciała bardzo mała liczba osób, każdy pokrywał koszty wyjazdu z własnej kieszeni, stąd to grono było bardzo zawężone do bodajże 6 osób. Wyjazd do Bukaresztu odbył się dzięki Prezesowi Leśnodorskiemu, który wykupił dla nas miejsca w samolocie. Poleciały wtedy niepełnosprawni na wózkach, niewidomi i opiekunowie.
Teraz wspieraliście nasz zespół podczas meczu w Amsterdamie.
Tak. Dzięki uprzejmości miasta, mieliśmy możliwość zakupienia dziesięciu biletów samolotowych w dniu meczu i dziesięciu powrotnych drugiego dnia rano. Staraliśmy się jednak spróbować powalczyć o dodatkowe wsparcie, by mogło zabrać się więcej osób, niż ta dziesiątka. Ogromnym nakładem pracy uzbieraliśmy prawie wszystkie pieniądze na cztery dodatkowe bilety lotnicze i wynajem dziewięcioosobowego busa. Prawie wszystkie, bo brakowało nam dwa i pół tysiąca złotych. Zwróciliśmy się więc do klubu z prośbą o dofinansowanie. Mielibyśmy pieniądze na wyjazd, jednodniowy, ale najważniejsze, czyli mecz, byłby zaliczony. Wtedy Pan Maciej Wandzel kazał nam się wstrzymać, sugerując, że ma dla nas lepszy pomysł. Jak się potem okazało, dzięki współpracy miasta i klubu dostaliśmy od Legii zaproszenie do samolotu z drużyną. Na miejscu zapewniono nam autokar, noclegi. Musieliśmy tylko zagospodarować sobie czas wolny.
Niepełnosprawni na stadionach często kojarzą się ludziom z osobami na wózkach, ale to chyba bardzo stereotypowe myślenie.
W naszym stowarzyszeniu mamy ludzi z wszelkimi rodzajami niepełnosprawności. Są osoby na wózku, z rozszczepieniem kręgosłupa, porażeniem mózgowym, niewidomi, niedowidzących, niedosłyszących, z chorobą Heinego-Medina, hemofilią. Praktycznie pełna gama. Cieszy mnie to, że praktycznie każda osoba, która chciałaby uczestniczyć w tym naszym świecie, zawsze znajdzie kogoś podobnego do siebie.
Jak to wygląda wiekowo, jaka jest różnica wieku między najstarszym, a najmłodszym członkiem waszego stowarzyszenia?
Najmłodsi mają 11 lat.
11 lat?
Tak, ale to nie są osobą osoby niepełnosprawne. To są dzieci osób niepełnosprawnych, można powiedzieć, że nasi najmłodsi opiekunowie. Jadą z tatą na mecz, angażują się, pomagają. To nie jest tak, że usiądą z boku. Wypakowują z nami wózki, zakładają koła. Serce rośnie. Najstarsze osoby mają nawet 70 lat. Jedną z takich osób jest Ali, który był z nami w Amsterdamie. Niepełnosprawnym stał się dopiero jakiś czas temu, kiedy stracił wzrok. Chociaż najmłodszą osobą, która pojawia się z nami na Żylecie jest chorujący na nieuleczalną, póki co, dystrofię mięśniową, ośmioletni Mateusz Szymonik, którego na mecze zabiera tata.
Dużo jest takich osób, które są trybunach od zawsze, a zrządzenia losu sprawiają, że dołączają do Was?
Zdarzają się. Są wśród nich bardzo zaangażowani od lat kibice, którzy na przykład przeszli amputację nogi.
Powiedz mi, jak to wygląda od takiej strony wsparcia psychologicznego. Czy jest jakaś osoba, z którą współpracujecie?
Nie. Powiem Ci z własnego doświadczenia, że dla tych osób, sama możliwość wyjazdu, poprzebywania we własnym gronie, jest najlepszą terapią, jakiej potrzebują. Co by nie mówić, każdy z nich jest inny, ale łączy ich pasja, piłka nożna, stadion, Legia. Ludzi niezainteresowanych Legią nie mamy w swoim stowarzyszeniu.
Czy wszyscy Ci ludzie podróżują z opiekunami?
Przyjmujemy taką zasadę, robiąc listę wyjazdową, że każda osoba na wózku musi mieć opiekuna. Nawet bardziej samodzielni. Poruszający się o własnych siłach mają jednego opiekuna na dwie, trzy osoby, w zależności od tego, jak się nam wszystko logistycznie poukłada. Mamy tez osoby z takimi nieznacznymi niepełnosprawnościami. Oni też czasami, choć są wpisani na listę jako niepełnosprawni, pomagają nam jako opiekunowie. Wtedy nie potrzebujemy do pomocy większej ilości opiekunów.
Są to najbliżsi tych osób?
Zazwyczaj, zwłaszcza w przypadku niepełnosprawnych na wózkach, są to członkowie ich rodzin. Ale są to też znajomi, koledzy.
Bartku, co Tobie daje praca z tymi ludźmi? Osobiście.
Ogromną satysfakcję. Można się od nich wiele nauczyć. Na przykład pokory. Jak z uśmiechem znosić swój los. 99% tych ludzi jest wiecznie uśmiechniętych. Żartują i z siebie, i z innych. Taki wyjazd na mecz to jest niesamowicie pozytywny bodziec, który ładuje akumulatory na długi czas. Na co dzień nie ma masz okazji przebywać w gronie ludzi, którzy potrafią i nie wstydzą się śmiać ze swoich własnych słabości.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany pomocą naszym podopiecznym, lub naszemu stowarzyszeniu zachęcamy do kontaktu:
Dane stowarzyszenia:
Stowarzyszenie Kibiców Niepełnosprawnych Klubu Legia Warszawa „Niepełnosprawni Fanatycy”
00-449 Warszawa
KRS: 0000611686
NIP: 7010565612
REGON: 36417041500000
Numer konta: 50 2030 0045 1110 0000 0425 9930